Strona główna » Wyprawa na pomoc Karolci
STYL ŻYCIA

Wyprawa na pomoc Karolci

Trzej mieszkańcy gminy Andrychów: Jakub Rajda, Krzysztof Tomiak, Rafał Zalewski oraz ich kolega ze Śląska Tomasz Poraj przygotowują się do przejścia kolejnej części Łuku Karpat. W ubiegłym roku pokonali jedną z nich, podążając Głównym Szlakiem Beskidzkim. Tym razem chcą przebyć ukraiński odcinek, aż po granicę z Rumunią. A wszystko to w szczytnym celu.

 Jakuba Rajdę, Krzysztofa Tomiaka, Rafała Zalewskiego i Tomasza Poraja łączy nie tylko zamiłowanie do gór, ale i chęć czynienia dobra. Wszyscy mają miękkie serca, zwłaszcza gdy w grę wchodzi dobro dzieci. Kiedy w ubiegłym roku przygotowywali się do przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego, ich kolega Ireneusz Dobrzański z Andrychowa zaproponował im, aby połączyć wyprawę z akcją charytatywną na pomoc synkowi jego sąsiadów. Mężczyźni szybko przystali na jego pomysł. Wprawdzie nie bez wahania, bo czasu na zorganizowanie zbiórki pieniędzy mieli bardzo mało, ale uznali, że mimo wszystko warto spróbować. Zanim wyruszyli w drogę, znaleźli sponsorów, którzy obiecali, że za każdy pokonany przez piechurów kilometr wpłacą drobną kwotę na leczenie i rehabilitację Karolka Cabaka (o którym pisaliśmy tutaj). W sumie uzbierali dzięki temu prawie 25 tys. zł. Była to kwota dużo większa niż oczekiwali rodzice chłopczyka.

Pierwszy etap Łuku Karpat

Przejście Głównego Szlaku Beskidzkiego zajęło czwórce przyjaciół 15 dni i okazało się niezapomnianą, pełną wrażeń przygodą. Mężczyźni nocowali wyłącznie w namiotach, po części dlatego, by ograniczyć koszty, ale też po to, żeby sprawdzić, jak zniosą spartańskie warunki w podróży. Bo już wtedy marzyli o zmierzeniu się z takimi szlakami, na których trudno jest o schroniska. Jednym z nich jest niewątpliwie trasa przez ukraiński odcinek Łuku Karpat, który piechurzy chcą pokonać w tym roku. Swego czasu prowadziła nim nieistniejąca obecnie część Głównego Szlaku Beskidzkiego, który w czasach II Rzeczypospolitej miał grubo ponad 800 km i prowadził z Ustronia w Beskidzie Śląskim na szczyt Stoh w Górach Czywczyńskich, na granicy z Rumunią. Obecnie GSB mierzy około 500 km i kończy się w Wołosatem w Bieszczadach.

– Gdy w ubiegłym roku doszliśmy do tej miejscowości, wpadliśmy na pomysł, żeby w przyszłości ruszyć dalej, już po drugiej stronie granicy polsko-ukraińskiej. Wszystko po to, by etapami przebyć cały Łuk Karpat, czyli trasę długą na około 2500 tysiąca kilometrów. W tym roku przejdziemy Ukrainę, a w następnym Rumunię. Rumuński odcinek będzie znacznie większym wyzwaniem niż ukraiński, bo góry są tam prawie jak Tatry, więc po drodze będzie sporo wspinaczki. Poza tym do pokonania w tym kraju jest około 750 kilometrów, podczas gdy na Ukrainie mniej niż połowa z tego – opowiada Jakub Rajda z Sułkowic. – Najłatwiejszy będzie odcinek słowacki, od Bratysławy do granicy Polski, bo przewyższenia są tam niewielkie.

Była akcja dla Karolka, będzie dla Karolci

Tym razem już na kilka miesięcy przed wyprawą, która ma się rozpocząć pod koniec sierpnia, czwórka przyjaciół zaplanowała, jaki charytatywny cel będzie jej przyświecał. Postanowili znaleźć inne dziecko, którego rodzice zmagają się z brakiem środków na jego leczenie lub rehabilitację. Tak się złożyło, że po Karolku przyszła kolej na Karolcię. – Gdy byłem z żoną na kawie u sąsiadki, powiedziałem im o naszym planie, a wtedy ona wspomniała, że jej kuzynka z Roczyn ma niepełnosprawną córeczkę Karolinkę. Dała nam na nią namiary, pojechaliśmy tam z chłopakami i dostaliśmy zielone światło od rodziców dziewczynki, by w tym roku zbierać pieniądze na jej rehabilitację. Bardzo ucieszyli się z naszej inicjatywy – mówi Jakub Rajda. O bohaterce tegorocznej akcji czwórki przyjaciół pisaliśmy w artykule Mała nauczycielka miłościKarolinka Fiałek cierpi na czterokończynowe mózgowe porażenie dziecięce, a także na silną chorobę refluksową, której przyczyn nie udało się dotąd wykryć.

Jakub Rajda, Krzysztof Tomiak, Rafał Zalewski i Tomasz Poraj przygotowują już treść pisma do firm, do których chcą wystąpić z prośbą o wsparcie akcji. Kupili też mapy i wytyczają trasę do pokonania, z uwzględnieniem miejsc, w których po drodze będą mogli zaopatrzyć się w napoje i jedzenie. Wymaga to sporo logistyki. – Tereny są tam bardziej dzikie niż te, które przecina GSB. Mało kto zapuszcza się na tamtejsze szlaki, a schronisk jest niewiele. Będziemy musieli schodzić do wiosek po zaopatrzenie. Nierzadko pewnie się zdarzy, że trzeba będzie zboczyć z kursu, bo braknie nam wody lub pożywienia. Będzie też bardziej niebezpiecznie, bo jest tam sporo niedźwiedzi. Czytaliśmy, że mogą być dokuczliwe, zwłaszcza w nocy, gdy poczują jedzenie. Zagrożeniem mogą być też agresywne psy pasterskie – podkreśla Jakub Rajda. Relacje z wyprawy i informacje na temat zbiórki pieniędzy będą regularnie zamieszczane na facebookowej stronie “Górskie Szlaki z aparatem”.

                                                                                                                                       

Foto z archiwum czwórki przyjaciół

Redakcja

Dodaj komentarz

Kliknij aby dodać komentarz