Nocą z 12 na 13 grudnia 1981 roku Rada Pastwa wprowadziła stan wojenny niezgodnie z postanowieniami ówczesnej Konstytucji PRL. Jeszcze tej nocy zaczęły się zatrzymania i internowania działaczy solidarności wg list przygotowanych wcześniej przez Służbę Bezpieczeństwa.
Na terenie Wadowic i okolicy internowano: Józefa Zemana, Andrzeja Nowakowskiego, Stanisława Hanusiaka, Władysława Kroczka, Stopę z Kleczy, Stanisława Góreckiego ze Spytkowic, Andrzeja Zawiłę z Babicy. Zatrzymani zostali przewiezieni z Komendy Milicji obywatelskiej w Wadowicach do Zakładu Karnego w Szerokiej w Jastrzębiu Zdroju.
– W sobotę 12 grudnia około północy usłyszałem głośne, natarczywe pukanie do drzwi. Byłem zdziwiony wizytą o tak później porze, więc zapytałem: kto tam? Ale z drugiej strony drzwi dobiegał tylko hałas i coraz mocniejsze walenie w drzwi. W pewnym momencie usłyszałem okrzyki: Otwieraj bo Cię szkoda!
Zaskoczony całą sytuacją, zdenerwowany i ledwo trzymający się na nogach podszedłem do telefonu, aby wezwać Milicję. Niestety, telefon był już wyłączony. Natomiast od drzwi słychać było coraz większy napór, aż w końcu wyleciały z zawiasów. I tak półprzytomny, oszołomiony napadem na moje mieszkanie stanąłem oko w oko z uzbrojonymi zomowcami, którzy wdarli się do naszego mieszkania z milicyjnymi psami.
Dopadając do mnie zaczęli mi wykręcać ręce i usiłowali zakuć mnie w kajdanki. Nie udało im się to, ponieważ się im wyrwałem, wykorzystując umiejętności, jakie pozostały mi jeszcze z wojska, gdzie byłem żołnierzem wojsk powietrzno-desantowych. Rozwścieczeni tą sytuacją zaczęli krzyczeć, że zabierają mnie tak jak stoję, w piżamie i boso.
Próbowałem im tłumaczyć, że jestem chory, na przepustce z szpitala i że mam za dwa dni iść na operację. Zwróciłem się również o pokazanie nakazu aresztowania. Pokazali mi nakaz podpisany przez Komendanta Wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej w Bielsku – Białej. W tej sytuacji zwróciłem się do nich, aby pozwolili mi się ubrać i zabrać ze sobą dowody leczenia. Po chwili namysł pozwolili na to, abym się jakoś ubrał i narzucił kurtkę – mówił nieżyjący już dzisiaj Stanisław Hanusiak.
W okresie stanu wojennego za działalność związkową groziły surowe represje, wobec czego działacze opozycyjni skupili się u Ojców Karmelitów na „Górce”, gdzie odbywały się regularnie Msze św. w intencji Ojczyzny. Utworzono Duszpasterstwo Ludzi Pracy.
Od 1982 roku w klasztorze Karmelitów w Wadowicach prowadzone były odczyty o tematyce patriotycznej. W okresie do 1989 roku uroczyście obchodzono święta patriotyczne: Konstytucji 3 maja i Święto Niepodległości 11 listopada, rokrocznie w tych dniach odprawiane były w kościele w rynku Msze św., po których, mimo obserwacji SB, pod pomnikiem 12 Pułku Piechoty składano wiązanki kwiatów.
Do Wadowic docierała również prasa podziemna, tzw. „bibuła”, która była kolportowana wśród działaczy po zakładach pracy. Za kolportowanie ulotek aresztowano w dniu 4 kwietnia 1982 roku i skazano na półtora roku więzienia działacza Solidarności Zdzisława Szczura.
Andrzej Nowakowski:
Około północy między 12 a13grudnia w nocy ochłodziło się i spadł śnieg. Moja mama i sąsiadka (już nie żyjąca) usłyszały natarczywe pukanie do drzwi wejściowych. Kiedy zapytały się kto to, usłyszały że milicja ma natychmiastowy obowiązek kontaktowania się ze mną. Wobec czego otworzyły, ja byłem w piżamie. Powiedziano mi, że w Delegaturze Solidarności jest włamanie, a jako były jej szef muszę towarzyszyć ekipie milicyjnej, aby zabezpieczyć ślady. W związku z tym ubrałem się i wyszedłem. Funkcjonariusze, którzy po mnie przyszli, to był jeden umundurowany funkcjonariusz drogówki i dwóch cywilów. Okazało się, że poprowadzili mnie do aresztu milicyjnego w Wadowicach, gdzie byli już niektórzy internowani. Wręczono mi nakaz internowania z powołaniem się na dekret o stanie wojennym. Wówczas dopiero uświadomiłem sobie grozę sytuacji. Około 6 rano zostaliśmy zapakowani do milicyjnej „suki” i wywiezieni w kierunku zachodnim. Około 9-10 przyjechaliśmy, jak się okazało, do ośrodka odosobnienia w Jastrzębiu – Szerokiej. Otrzymaliśmy pawilon, który został opuszczony.
Ś.p. Józef Zeman
– Moja żona była w ciąży, zaczęła się czuć źle. Ja byłem przygotowany, że ucieknę przez balkon, drzwi balkonowe miałem otwarte. Ale wróciłem z powrotem. Do mieszkania weszło ich czterech czy pięciu. Jak widzieli, że kobieta jest w takim stanie, to mówili, że za chwilę wrócę z powrotem do domu, ale jeden z nich szepną mi, żebym wziął sobie pieniądze, bo mi się na pewno przydadzą. Mimo, że wziąłem te pieniądze, to skorzystał z nich Zawiła z Babicy, który na Święta już był w domu.
Jak mnie internowali, to zostałem przewieziony do Szerokiej. Szeroka, to jest taka dzielnica robotnicza w Jastrzębiu Zdroju. Jest ona wyżej położona niż miasto. To była dzielnica górnicza. I dzięki Staszkowi Chmurze, który tam przyjechał, zostałem przeniesiony do szpitala górniczego w Jastrzębiu. Tam byłem około miesiąca. Tam była tak sytuacja, że esbecy ze Śląska interesowali się działaczami ze Śląska i taki Zeman z Małopolski nie za bardzo ich interesował. Aż w końcu ordynator szpitala, który był do mnie pozytywnie nastawiony, bo podziemna Solidarność robiła swoje, zaczął się tym interesować. Zaczął ze mną rozmawiać. I jak ja mu opowiedziałem, że urodził się syn, że ja najchętniej, to bym wrócił do dom, to on zaczął mnie namawiać, żebym z tego szpitala uciekł. Załatwili mi tak, że z kopalni Manifest Lipcowy górnicy autobusem jechali do Kęt. Rano wówczas, przed szóstą, ja z tego szpitala uciekłem i wsiadłem do tego autobusu z górnikami. Ci górnicy zawieźli mnie do Kęt. A w Kętach, to już dałem sobie rady, do taksówki i myk do Wadowic. Do Wadowic przyjechałem bez dowodu osobistego.
W Wadowicach nie wiadomo było co dalej, jeszcze bez dowodu osobistego. A jest stan wojenny. Dodatkowo miąłem „cynk”, że po mnie przyjdą. Podjąłem decyzję, że wracam do szpitala. Rano Zbyszek Woźny przyjechał po mnie i zawiózł mnie do Jastrzębia. Nie obyło się bez problemów, tam go gonili, bo na rogatkach były patrole, ale z przeszkodami tam dotarliśmy.
Ordynator zgłupiał, jak mnie zobaczył. Wcześniej obiecywał, że zawsze będę miał tu łóżko, ale to były tylko słowa. Jak mnie zobaczył, to ze strachu nie wiedział co robić. Przywitał mnie słowami: „Panie, Rany Boskie, ja nie chcę siedzieć! Zgłoś się Pan na milicję”. No i już nie było miejsca w tym szpitalu. Więc zdecydowałem, że jedziemy na Komendę Wojewódzką Milicji w Bielsku-Białej. Zjawiłem się, a tam konsternacja, bo nie wiedzieli, co ze mną zrobić. W końcu zjawił się taki Modrzyński, który był „opiekunem” tej grupy internowanych z Małopolski.
Doszli do wniosku, że oni mnie odwiozą autem milicyjnym do Wadowic, ale ja na to się absolutnie nie zgodziłem. Powiedziałem im prosto z mostu: Ja z wami autem nie pojadę, bo jak bym przyjechał do Wadowic autem milicyjnym, to pomyśleli by, że jestem wtyką.
Naradzali się, w końcu nie wiedzieli, co robić, wiec zapytali mnie , jak zajadę do Wadowic? Powiedziałem im, że mam tu kolegę, który mnie przywiózł i on mnie odwiezie. Tylko , żeby mnie nie złapali, bo jestem bez dowodu. Więc chyba musieli dzwonić do Kęt, do Andrychowa i do Wadowic, bo dojechaliśmy spokojnie.
Źródło: Archiwum Wiadomości Powiatowych
Dodaj komentarz