Poprowadzili mnie do aresztu milicyjnego w Wadowicach, gdzie byli już niektórzy internowani. Wręczono mi nakaz internowania z powołaniem się na Dekret o stanie wojennym. Wówczas dopiero uświadomiłem sobie grozę sytuacji – wspominał Andrzej Nowakowski
Około północy z 12/13 grudnia 1981 roku ochłodziło się i spadł śnieg. Moja mama i sąsiadka (już nie żyjąca) usłyszały natarczywe pukanie do drzwi wejściowych. Kiedy zapytały się kto to, usłyszały że milicja ma natychmiastowy obowiązek kontaktowania się ze mną. Wobec czego otworzyły, ja byłem w piżamie. Powiedziano mi, że w Delegaturze jest włamanie, a jako były jej szef muszę towarzyszyć ekipie milicyjnej, aby zabezpieczyć ślady. W związku z tym ubrałem się i wyszedłem.
Funkcjonariusze, którzy po mnie przyszli, to był jeden umundurowany funkcjonariusz drogówki i dwóch cywilów. Okazało się, że poprowadzili mnie do aresztu milicyjnego w Wadowicach, gdzie byli już niektórzy internowani. Wręczono mi nakaz internowania z powołaniem się na Dekret o stanie wojennym. Wówczas dopiero uświadomiłem sobie grozę sytuacji. Około 6-tej rano zostaliśmy zapakowani do milicyjnej „suki” i wywiezieni w kierunku zachodnim. Około godz. 9-10 przyjechaliśmy, jak się okazało, do Ośrodka odosobnienia w Jastrzębiu – Szerokiej. Otrzymaliśmy pawilon, który został opuszczony przez pospolitych więźniów.
Byłem internowany do 4 marca 1982 roku. Przez pierwszy okres do Nowego Roku warunki były trudne, nie było opieki medycznej, duszpasterskiej, warunki higieniczno-sanitarne były złe, panowała niska temperatura w celach, a na zewnątrz mróz dochodził do minus 20 stopni, w skutek czego wielu z nas doznało infekcji górnych dróg oddechowych i innych podobnych dolegliwości.
Dopiero po nowym roku zaczęli do nas przyjeżdżać księża i biskupi z posługą duszpasterską, zaczęliśmy otrzymywać paczki i listy, choć ocenzurowane od rodzin oraz umożliwiono nam godzinny spacer na tzw. spacerniku.
Oczywiście byliśmy nękani różnymi rozmowami. Sam w przeddzień wyjścia nękany byłem taką rozmową podczas której przesłuchujący mnie funkcjonariusz stwierdził wprost: że ani matka, ani papież, ani Regan nie pomogą mi w wyjściu na wolność. Wtedy jednak okazało się, że to był tylko blef. Następnego dnia zostałem zwolniony z internowania.
Dodaj komentarz