Strona główna » Urodzona z ołówkiem w dłoni
KULTURA

Urodzona z ołówkiem w dłoni

Malowanie to dla niej bardzo intymne zajęcie. Gdy pracuje nad obrazem, między nią a jej dziełem powstaje więź, którą trudno jej potem zerwać. Dlatego niechętnie rozstaje się ze swoimi pracami. Chyba że tworzy je na zamówienie. Wtedy nie pozwala sobie na to, by zbytnio się do nich przywiązać…

Andrychowianka Dorota Dubanowicz mówi o sobie, że urodziła się z ołówkiem w ręce. Rysuje bowiem, odkąd nauczyła się trzymać go w dłoni. Ale prawdziwą pasję do tej formy wyrazu artystycznego odkryła w sobie, gdy miała 10 lat. – Wtedy już wręcz nie rozstawałam się z ołówkiem. Wymyślałam różne historyjki, ilustrując je na papierze. To był taki mój świat – śmieje się artystka.

Do dziś przechowuje niektóre swoje obrazki z tamtego okresu. Mimo raczej dziecięcej maniery, wszystkie zdradzają duży talent i pewną rękę małej artystki. Kolejne, tworzone na przestrzeni lat, obrazują ogromny postęp w technice. Rysunków, które wyszły spod jej dłoni, gdy miała 15 lat, nie powstydziłby się dorosły artysta. Zapełniała nimi ogromne ilości papieru.

Dotykanie obrazów

Mimo że już w najwcześniejszych pracach artystki widać nietuzinkowy talent, długo nie dostrzegała go nauczycielka plastyki w podstawówce, do której uczęszczała Dorota. – Zachęcała mnie do malowania plamą, ale ja miałam zupełnie inny styl. Kochałam rysować, cyzelować linie, więc po prostu mijałyśmy się – mówi artystka. Z braku zachęty do rozwijania swych zdolności, nastolatka nie poszła do liceum plastycznego. Ale jednak wybrała szkołę, w której mogła zgłębiać jedną z dziedzin sztuki. Tyle tylko, że fotografię, a nie grafikę czy malarstwo. Potem zaś przez 10 lat pracowała jako animator rysunkowy.

Już w dzieciństwie fascynowały ją plenerowe wystawy andrychowskiej Grupa Twórców MY. Z wypiekami na twarzy biegała wokół obrazów, z uwagą oglądając każdy z nich, a nawet je dotykając, choć dorośli ją za to besztali. Były one eksponowane w centrum miasta, między pałacem Bobrowskich a kościołem. Zauroczona obrazami dziewczynka nawet nie marzyła, że sama kiedyś zostanie przyjęta do grona tworzących je artystów. Tak się jednak z czasem stało. Dorota wstąpiła do grupy 20 lat temu. I była to przełomowa chwila w jej twórczym życiu. Dopiero wtedy bowiem artystka zaczęła malować. Wcześniej używała niemal wyłącznie ołówka.

Spotkanie z kolorem

Największy wpływ wywarła na mnie Antonina Szymak, którą nazywaliśmy Tosią. Ogromnie mi się podobały jej obrazy, a ona miała bardzo fajne podejście do mnie, chciała mi coś przekazać od siebie. Dała mi do ręki suche pastele, o których wtedy mało jeszcze wiedziałam, i pokazała mi świat barw. Nauczyła mnie patrzeć na krajobraz i widzieć kolory. Na przykład różne odcienie zieleni na drzewach, których wcześniej nie dostrzegałam. Pokazywała mi, jak mieszać kolory, uczyła szukać różnych barw, przypominała mi szkolną wiedzę o perspektywie kolorystycznej – wspomina Dorota Dubanowicz.

Wtedy rozpoczęła się jej przygoda z pastelami, których do dziś bardzo chętnie używa. Tworzy nimi głównie portrety oraz wizerunki tancerek w ruchu, które zdają się dominować w jej twórczości. – Kocham muzykę, fascynuje mnie ruch, taniec, kobiecość i delikatność. To wszystko bardzo mnie inspiruje – podkreśla artystka. Maluje też pejzaże, ale w tym przypadku częściej sięga po farby akrylowe niż pastele. Najchętniej nakłada je na płótno szpachlą. – Tym narzędziem również zainteresowała mnie Tosia. Pierwszy obraz, który namalowałam szpachlą, powstał bardzo szybko i lekko. To był pejzaż górski. Potem stworzyłam ich jeszcze kilka. Wydaje mi się, że tematy górskie świetnie współbrzmią ze szpachlą – mówi Dorota Dubanowicz. Do nakładania farb akrylowych używa również pędzla, zwłaszcza gdy maluje kobiety.

Głęboka więź

Jeszcze innym nurtem w jej twórczości są ikony i obrazy religijne. Oprócz tego artystka zajmuje się niekiedy renowacją drewnianych figur Matki Bożej. – Jednej z ostatnich musiałam wyrzeźbić stopy, co było dla mnie sporym wyzwaniem. A wszystko zaczęło się od Madonny z ogrodu Domu Pomocy Społecznej w Bulowicach, gdzie pracuję jako terapeuta zajęciowy. Była w kiepskim stanie, trzeba ją było odrestaurować i pomalować, więc się tego podjęłam – opowiada artystka.

W jej mieszkaniu brakuje już miejsca, by wyeksponować wszystkie obrazy, które Dorota Dubanowicz postanowiła sobie zostawić. Ale mimo to zastrzega, iż żaden z nich nie jest na sprzedaż. – Ponieważ pracuję zawodowo, nie mam presji, że muszę sprzedać to, co namaluję. I bardzo się z tego cieszę, bo czuję z tymi obrazami głęboką sentymentalną więź. Są dla mnie siłą, motywacją do dalszej pracy. Czasami na początku wydaje mi się, że mogłabym sprzedać obraz, który akurat tworzę. Potem jednak ta chęć mija… – wyznaje Dorota Dubanowicz. Maluje jednak portrety na zamówienie i z nimi łatwiej jest się jej rozstać. W takim przypadku artystka z góry nastawia się na to, że obraz musi trafić do portretowanej osoby.

Artystycznie zakręcona

Mimo że Dorota Dubanowicz ma więcej swoich obrazów niż może wyeksponować w mieszkaniu, nie może zebrać ich wystarczająco dużo, by udało jej się zorganizować indywidualną wystawę. Ma bowiem konkretną wizję ekspozycji, jaką chciałaby stworzyć. Musi ona pokazywać cały przekrój jej twórczości, tymczasem w prywatnej kolekcji artystki brakuje portretów. Właśnie dlatego, że maluje je dla innych, a nie dla siebie. Nigdy nie zdarzyło jej się namalować autoportretu. – Ale czasami myślę, że powinnam. Bo przynajmniej będzie to portret, który zostanie u mnie i mógłby trafić na wystawę – śmieje się artystka.

Dorota Dubanowicz wciąż dąży do twórczej doskonałości. W wielu swoich pracach dostrzega braki niewidoczne dla innych i uważa, że mogłaby namalować coś lepiej, gdyby ponownie zmierzyła się z tematem. Często tak właśnie postępuje. Niektóre z jej obrazów można obejrzeć na facebookowej stronie Artystycznie Zakręcone, którą prowadzi razem z koleżanką z Grupy Twórców MY – Barbarą Kierczak.

Redakcja

Dodaj komentarz

Kliknij aby dodać komentarz